Sytuacja we Wrocławiu
w innych miastachNie ma chętnych na rodziców
Agnieszka Czajkowska, Wrocław 2008-04-22, ostatnia aktualizacja 2008-04-21 20:02:56.0
Wrocław, który jako pierwszy w kraju zrezygnował z tradycyjnych domów dziecka, teraz taki otworzył. Miasto nie może znaleźć chętnych do prowadzenia rodzinnych domów dziecka
Osiem lat temu władze Wrocławia zaczęły zamykać bidule i zastępować je rodzinnymi domami dziecka i pogotowiami rodzinnymi dla niemowląt. Dziś we Wrocławiu działa 21 takich domów, najwięcej w Polsce.
Zastępczym rodzicom miasto oferuje mieszkania i pieniądze (średnia pensja dyrektora rodzinnego domu dziecka to 3 tys. zł miesięcznie), jednak od dwóch lat chętnych brakuje. Dlaczego?
- Zmieniła się sytuacja na rynku pracy. Wiele osób, które mogłyby zajmować się dziećmi, w tym pielęgniarki i nauczyciele, dostało atrakcyjniejsze propozycje - mówi Beata Rostocka, zastępca dyrektora miejskiego ośrodka pomocy społecznej, która od początku odpowiada za tworzenie we Wrocławiu rodzinnych domów dziecka. - Ostatnio pani, która bardzo profesjonalnie i z sercem prowadziła pogotowie dla niemowląt, zrezygnowała. Dostała etat w żłobku: podobna pensja, praca do godz. 15 i mniejsza odpowiedzialność.
Rostocka twierdzi też, że część potencjalnych kandydatów na rodziców zastępczych wyemigrowała do Irlandii, Wielkiej Brytanii, np. położne, które zgłaszały się na szkolenia dla rodziców zastępczych.
- Dla wielu osób to już chyba nie jest tak atrakcyjna praca jak kiedyś - ocenia poseł PO Sławomir Piechota. To on jako wiceprezydent Wrocławia wymyślił program likwidacji tradycyjnych domów dziecka. - Pamiętajmy, że to zawód jak inne, choć wymagający dodatkowo wielkiego poświęcenia. Kiedy zaczynaliśmy, było więcej entuzjazmu, a mniej kalkulacji. Uważam, że z rodzinami zastępczymi trzeba stale współpracować, wspierać je. Konieczna jest poprawa wynagrodzenia dla prowadzących rodzinne domy dziecka i mniej biurokracji. Powinniśmy dać takim rodzinom więcej autonomii, np. w zarządzaniu finansami.
Obecnie jest we Wrocławiu ponad 50 dzieci, które potrzebują nowych opiekunów. Większość to liczne rodzeństwa.
Działające rodzinny zastępcze już nie mogły ich przyjąć. Miasto zdecydowało się więc na złamanie prowadzonej od lat polityki społecznej - dwa tygodnie temu otworzyło nowy dom dziecka. Na razie jest w nim 17 dzieci w wieku od 3 do 13 lat. Rostocka: - Gdyby znalazły się trzy małżeństwa, te świetne dzieciaczki nie musiałyby tam być.
Teraz szkoli się tylko jedno małżeństwo, które chciałoby prowadzić we Wrocławiu rodzinny dom dziecka. W ubiegłym roku też zaledwie jedna para pozytywnie przeszła szkolenie i prowadzi już rodzinny dom dziecka. Pilnie potrzeba co najmniej ośmiu zawodowych rodzin zastępczych dla dzieci chorych.
Żeby ratować sytuację, miasto ogłosiło konkurs dla organizacji pozarządowych na prowadzenie rodzinnych domów dziecka. Rostocka liczy, że będą bardziej skuteczne w poszukiwaniu kandydatów na rodziców zastępczych. Mogą zgłaszać chętnych nawet spoza Wrocławia i Dolnego Śląska. Miasto podniosło też kwotę ryczałtu na dziecko z 600 do 700 zł miesięcznie.
http://www.gazetawyborcza.pl/1,76842,5142255.html
Agnieszka Czajkowska, Wrocław
metroNie ma chętnych na etat rodzica
Marcelina Szumer 2008-04-23, ostatnia aktualizacja 2008-04-23 00:04:48.0
Nieoczekiwany skutek zmian na rynku pracy: jest coraz mniej chętnych do zakładania rodzinnych domów dziecka. Ludziom łatwiej znaleźć mniej wymagające i lepiej płatne zajęcia
Elżbieta Denysenko prowadzi rodzinny dom dziecka w podwarszawskim Wołominie. Od trzech lat przyjmuje pod swój dach sieroty i dzieci, których rodzicom ograniczono prawa rodzicielskie. Teraz ma ośmioro dzieci w różnym wieku. Żyją jak w zwykłej rodzinie. Mają swoje pokoje, zabawki, kieszonkowe. I szansę na lepszą przyszłość niż w tradycyjnym "bidulu". Ale szanse, że inne dzieci z domów dziecka znajdą takie rodziny, są coraz mniejsze. Choć ludziom, którzy chcą podjąć się opieki nad dziećmi miasta oferują mieszkania, 3 tys. zł pensji i 560 zł dofinansowania na każde dziecko, chętnych na rodziców zastępczych z roku na rok jest coraz mniej. W zeszłym roku we Wrocławiu tylko jedno małżeństwo otworzyło rodzinny dom dziecka. W tym roku - tak samo. A pilnie potrzeba co najmniej ośmiu takich rodzin. - Chętnych brakuje wszędzie, nawet w Warszawie i Krakowie - mówi Michał Rżysko z Fundacji Świętego Mikołaja wspierającej rodzinne domy dziecka.
Specjaliści twierdzą, że winny jest rynek pracy. Zakładanie rodzinnych domów dziecka wynika z potrzeby serca, ale jest też pracą na etacie. Dziś pensja od samorządu za opiekę nad dziećmi nikogo już nie kusi: - Obecnie 3 tys. zł to nie jest kwota zachęcająca do pracy, z którą łączy się wielka odpowiedzialność i nie da się z niej wyjść po ośmiu godzinach. Można tyle dostać na mniej wymagającym etacie - mówi Maria Falkiewicz, ekspert rynku pracy.
- Wiele osób, które mogłyby zajmować się dziećmi, wyemigrowało do pracy na Wyspy, inni, w tym pielęgniarki i nauczyciele, dostali atrakcyjniejsze propozycje. Ostatnio pani, która bardzo profesjonalnie i z sercem prowadziła pogotowie dla niemowląt, zrezygnowała. Dostała etat w żłobku: podobna pensja, praca do godz. 15 i mniejsza odpowiedzialność - potwierdza Beata Rostocka z miejskiego ośrodka pomocy społecznej we Wrocławiu.
Elżbieta Denysenko podkreśla, że najważniejsza jest satysfakcja z pomagania innym, ale przyznaje, że prowadzenie rodzinnego domu dziecka to trudne zajęcie i walka z niedostatkiem. - Przez 24 godziny na dobę muszę być mamą, panią psycholog i nauczycielką w jednym. Bez przerwy myślę o ósemce dzieci, z których każde ma jakieś problemy i ciężkie przeżycia za sobą. Większość pensji, jaką dostaję jako dyrektor rodzinnego domu dziecka, idzie na dzieci, bo 560 zł od gminy nie wystarcza. Gdyby nie pensja męża, który prowadzi własną firmę, pewnie nie dalibyśmy rady. Przecież prócz jedzenia, podręczników czy ubrań trzeba dać dzieciom na odtwarzacz MP3 albo komórkę, by nie czuły się gorsze od rówieśników.
Dramatyczną sytuację rodzinnych domów dziecka dostrzegło Ministerstwo Pracy i przygotowało projekt ustawy przewidujący ułatwienia dla rodzin. Umowy o pracę będą podpisywane na pięć lat, a nie jak teraz - na rok. Kwota na dziecko ma wzrosnąć do 725 zł, a zarobki rodziców będą rosły zależnie od przebytych szkoleń. Będzie też refundacja wakacji i szkolnej wyprawki oraz łatwiejsze rozliczenia z gminą, bez obowiązku przedstawiania faktury na każdy wydatek. Niestety, nie wiadomo, kiedy projekt wejdzie w życie - jest teraz konsultowany z gminami i organizacjami samorządowymi.
Marcelina Szumer[/url]